poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rok czas podsumować.

Plany były ambitne. Większość imprez sportowych i tak miała się obracać wokół cyklu Skandiamaratonów, ale nie były to imprezy o najwyższym priorytecie. Najważniejszy miał być triathlon - i tutaj najważniejszą imprezą był Beko Ełk Triathlon (dystans olimpijski), sprint w Suszu - ostatecznym testem i Habdzinman, który miał zasadniczo zakończyć traithlonową przygodę w 2012 roku. Jak wyszło? 

1. Susz. Łzy w oczach na mecie, pływanie krytą żabką (bo do kraula przy zerowej widoczności pod wodą przywyczaić się nie potrafiłem), to co odrobiłem na rowerze, poszło w cholerę podczas biegu. Cel: ukończyć. Zrealizowany.

2. Ełk. Tym razem kraul już udany, ale zepsułem suplementację. Siły starczyło mi na rower, a w zasadzie tylko na pierwszą pętlę. Bieg? Umarłem. Cel: ukończyć poniżej 3 godzin. Nie wyszło.

3. Habdzinman. Piękna impreza, pogoda dopisała (połowa startujących przed samym startem zmieniała opony na "wodne"), ja zaryzykowałem. Warto było. Suplementacja? Po doświadczeniach z Ełku poszło znacznie lepiej. Wynik? Gdyby nie buty, które mi poraniły stopy pewnie na mete dotarłbym zadowolony. A tak? Znowu łzy w oczach (tym razem z bólu) i szybka ucieczka z Habdzina po pierwszych kroplach deszczu. I straciłem fantastyczną podobnież imprezę kończącą zawody. Cel: ukończyć i bawić się dobrze. Zrealizowany.

Ile poszło na przygotowania do imprezy? Sporo:

  • Łączny czas: 213h:28m:36s (czyli 34m:58s dziennie).
  • Łączny dystans - 3791 km (czyli przeciętnie jakieś 10 km dziennie)
  • Na rowerze: 2628 km na zewnątrz (mało) i 563 km na trenażerze. 
  • Na nogach: 501 km (jubileuszowa 500 rozbita wczoraj, niby sporo, ale mam niedosyt)
  • Od końca sierpnia obijam się i to mnie martwi. To będzie teraz trzeba nadrobić...

niedziela, 30 grudnia 2012

Notki nie będzie....

...bo w domu szpital (K. już zmogło, ja się jeszcze bronię, ale nie wiem na ile mi sił starczy). Tymczasem, jeśli szanowny czytelniku w dniu dzisiejszym nie raczyłeś ruszyć swoich szacownych czterech liter żeby skorzystać z dnia wiosny, to wstydź się. Przebieżka, trucht, spacer, rower, cokolwiek. Było warto.

Dzisiaj:
12.31km @ 1:12:04 (moving time).

Poproś o pomoc w internecie...

...to dowiesz się wszystkiego, ale nie tego czego chciałeś się dowiedzieć. Dowód? Proszę bardzo:

sobota, 29 grudnia 2012

Dolce far niente.

Mam przeczucie, że wymuszenie na JG ustalenia, że w sobotę biegnę na dwugodzinne zajęcia spinningowe były dobrym pomysłem. W czwartek podczas biegu moje łydki błagały o litość, więc dostały dwa dni na opdoczynek.
Piątkowe dolce-far-niente wejdzie chyba do kalendarza na stałe. Sobotnie poranne kręcenie pozostanie jedynym treningiem tego dnia, do czasu gdy nie nadejdzie pora na "sobotnie zakładki" na siłowni. Tymczasem na jutro zaplanowany mam ostatni trening w tym roku. Przy okazji - według planu - trening który zamknie 500 km przebiegnięte w całym roku - okazja godna wymyślenia fajnej miejscówki do biegania - szczególnie że zaczynam mieć dosyć "pętelek" po Miasteczku Wilanów.

Skaryszak? Na Siekierki i z powrotem? Rozbrat i Powiśle?

piątek, 28 grudnia 2012

Biblioteka tri - inspiracje


Can't Swim, Can't Ride, Can't Run: My Triathlon Journey from Common Man to Ironman. Jeśli szukacie inspiracji, motywacji i pozytywnego kopniaka, to przeczytajcie tą pozycję. Warto - szczególnie jeśli toczy was nadwaga, kondycji nie macie wcale, a wasze kolana niedomagają. Bo Andy Holgate udowodni wam, że  wszystko to, to tylko głupie wymówki. Przy okazji autor dowodzi, że można przygotowywać się do tak ważnej imprezy nie rezygnując z życia osobistego, oraz do czego dwóch facetów siedzących w ciemnym pokoju może używać żelu nawilżającego Durexa...

Wciąga, bawi, wzrusza. Powinienem chyba opracować "znaki jakości" dla poszczególnych produktów. Bo ta pozycja absolutnie powinna zyskać stempel "Approved". Może czyta to jakiś łaskawy grafik :)?

czwartek, 27 grudnia 2012

Cholera...

...powolutku zaczyna do mnie docierać, że pierwszy poważny test przygotowań do pół-ironmana (czyli półmaraton warszawski) już za niecałe trzy miesiące. I tak jak pierwszego tygodnia treningów biegowych nie zauważyłem (znaczy zauważyłem, moje łydki mnie nienawidzą), tak pierwszy miesiąc gdzieś umknie, luty jest krótki... a tu podobno jeszcze jakieś trzaskające mrozy mają wrócić. I po co?

Dzisiaj, w ramach odmiany wyciągnąłem z szafy cienkie lycrowe spodenki 3/4, zrezygnowałem z długiego rękawa na pierwszej warstwie i zostawiłem w domu komin i rękawiczki. I było mi ciepło! W lejącym deszczu! Czy jest jeszcze szansa, aby w ramach spóźnionego prezentu pod choinkę Św. Mikołaj doniósł trochę wiosny?

Jak się okazuje, spóźnione prezenty ma w zanadrzu decathlon. Jak się okazało, pełna paleta skarpetek do biegania wisi na półkach przeceniona o przynajmniej 70%. Dzięki tej niewyobrażalnej promocji, moje stopy mogą liczyć na odrobinę luksusu w żarówiastych barwach. I tak, te najdroższe są różowe. I'm gonna wear them with pride.

Dzisiejszy trening:
11:31 km @ 1:12:51 (3km spokojnie, 2 km szybciej, przerwa, 3 km spokojnie, 2 km szybciej, 1 km rozbiegania).
Dzisiaj DJ zapodał "Czwórka" Dubstep, co zaskakująco dobrze zgrało się z dzisiejszym truchtaniem.

środa, 26 grudnia 2012

W rytmie.

Bieganie podobno jest nudne, monotonne i (w gruncie rzeczy) beznadziejne. Znasz to uczucie? Mnie przed nudą i beznadzieją zazwyczaj ratuje iPod z odpowiednim rytmem w słuchawkach. Monotonię treningu lubię, bo pozwala oderwać myśli od codziennego szaleństwa i daje niezły reset (a przy okazji odrobinę dystansu do świata). Jaka jest idealna muzyka do biegania? Prosty rytm, tempo najlepiej 160-180 bpm, parzyste liczenie taktów, bo przy rytmie na 3/4 nogi mi się gubią. Świetnie sprawdza się drum'n'bass, house, sporo elektroniki. Zdecydowanie moim ulubionym albumem jest The Prodigy Experience, na drugim miejscu Super Discount 2 Etienne de Crecy, który z kolei świetnie nadaje się do spokojnych wybiegań w spacerowym tempie. W niedziele testowałem Electric Rudeboyz - co świetnie rozgrzewało na trzaskającym mrozie.

Wczoraj podbiegi i rytmy. Podbiegi pod kościół na dolince wyszły świetnie - suchy asfalt, absolutne pustki dookoła, rewelacja. Rytmy wyszły już gorzej. Co prawda udawało mi się zejść chwilami do rozsądnego tempa (w moim przypadku to nadal ok 4 min/km), ale roztapiający się wszędzie lód odbierał większość przyjemności z biegu.
Dzisiaj za to biegałem w pełnym słońcu, w większości po suchym, co wcale nie przeszkodziło mi trzykrotnie nabrać do wnętrza buta lodowatej wody. 

Wczoraj:
8.04 km @ 49:37 min (6 km bieg spokojny, 10x100 m podbiegi, 10x100 m rytmy)
Dzisiaj:
4.21 km @ 26:30 min (bieg spokojny)

PS. Mimo, że na iPodzie mam wgrane ponad 8GB przeróżnej muzyki, do biegania używam w zasadzie 3-4 albumów. Mało. Jeśli ktokolwiek z czytelników zechciałby się podzielić w komentarzu propozycją swojej ulubionej playlisty do biegania, byłbym bardzo wdzięczny - nagród nie ufunduję, ale zaoferuję chwilę blogowej sławy :).

niedziela, 23 grudnia 2012

Pod choinką...

...o tego Wam życzę. Bo wiadomo, że nie ma lepszego poranka w pierwszy dzień świąt, niż taki w którym dzięki nowym zabawkom można rozebrać, złożyć i potem jeszcze raz rozebrać ukochany rower. Życzę Wam, żebyście do śniadania we wtorek usiedli w nowych piankach i strojach startowych. Życzę przebieżki w nowych butach. Albo - jeśli postanowiliście nie uczestniczyć w zbiorowym szaleństwie zwanym sportem, bo "nie kręci Was to" - szczerze życzę ochoty, by czasami wyjść się przebiec, popykać w badmintona, albo poganiać za piłką. Wasz świat wtedy stanie się jeszcze piękniejszy.

Plan treningowy, dzień 1.

Od dzisiaj zaliczam się do grona podopiecznych Jacka Gardenera. Przez najbliższe dwa tygodnie przebiegnę 66 km, z czego 36 jeszcze w tym roku. W każdą sobotę potrenuję wydolność na rowerkach w Calypso na Puławskiej - a poza tym będę biegał. Dzisiaj - 10 km. Po takim dystansie, w dziesięciostopniowym mrozie człowiek wygląda tak:
Nie widać zmęczenia, co nie? Szronu na zaroście też nie, bo filtry wszystko zamazały. Ale jestem z siebie dumny. Bo chyba tylko fakt, że miałem przez kogoś zaplanowany trening zmusił mnie żeby ruszyć tyłek i pobiegać na tym mrozie.

Łącznie: 
10.01 km
1:02:18
tempo avg: 6:13 min/km; max: 4:29 min/km
hr avg: 172 bpm; max: 188 bpm
cad avg: 74 spm; max: 89 spm

Jutro wolne.

sobota, 22 grudnia 2012

Nie bedzie rowerkow jutro.

Przed pójściem spać warto czasem sprawdzić pocztę. Bo może się z niej człowiek dowiedzieć że już ma ułożony plan treningowy na jutro i caly następny tydzień. I że do końca roku przebiegnie jeszcze 50 km.

Ot i tak wyglądają początki pracy z Gardenerem.

Sobota rano - indoor cycling

Dla uściślenia, w soboty i niedziele z samego rana korków na Ursynów nie uświadczysz. Tak, czuję się w pełni usprawiedliwiony, dzisiaj przepracowałem dwie godziny, to samo planuję na jutro...

EDIT: http://www.answerbag.com/q_view/2670789 to tak jeszcze w temacie :)

I gdzie ten koniec świata?

Nie ma. To już pewne. Tak samo jak fakt, że jutro z rana dwie godziny spinningu - co generalnie oznacza, że przepalę skutki fabrycznej wigilii. Tymczasem - ponieważ ostateczna idea bloga się dopiero krystalizuje - przedstawię jedno podstawowe założenie. Oprócz obuwia, opon do roweru i szeroko pojętych supli (bo na tym nie ma co oszczędzać) będę starał się opisywać, testować i wykorzystywać sprzęty z poniższej kategorii low-cost.
I nie, nie oznacza to, że będę opisywał megafrajdę z posiadania roweru marki chinarello, czy spodenek adibasa. Bo nie o to chodzi. Chodzi o to, że do zabawy na amatorskim poziomie nie potrzeba sprzętu, którego każdy element kosztuje kwoty pięciocyfrowe. No chyba że po drodze wygram w totka... albo odziedziczę ukryty przed CBA majątek byłego prezydenta (pojęcia nie mam w jaki sposób).
W każdym razie, do czasu uzyskania większych nadwyżek finansowych będę dzieckiem Decathlonu, bike-discount'a i pewnie kilku innych sklepów specjalizujących się w rabatach, dyskontach i promocjach.
Lowcoste? Da się!

piątek, 21 grudnia 2012

Buty - czyli jestem pronatorem

Jeszcze nie tak dawno temu myślałem, że buty do biegania dzielą się na dwie zasadnicze kategorie - buty tanie (które warto kupować) i idiotycznie drogie modele dla PROsów, PROsów-wannabe i specjalistów realizujących plan treningowy Magda M. Tutaj myliłem się po raz pierwszy. 
Adidas Response Cush. 19
Jak już dowiedziałem się o butach ze stabilizacją, stopie neutralnej i supinującej popełniłem drugi błąd - uwierzyłem internetowym metodom sprawdzania typu stopy. Wysokie podbicie, wysoki łuk śródstopia, buty wytarte na zewnętrznej krawędzi, wedle wszelkich "internetowych poradników" oznaczają supinację. Czyli buty neutralne. Trzecim błędem było zbytnie zaufanie sprzedawcom w outlecie. Zaangażowany, sympatyczny człowiek w adidasie w piaseczyńskim Fashion House zasugerował mi model Response Cushion 19. I tak jak wybór tego kompletnego modelu buta najgłupszy nie był, to faktycznie po 5-6 km biegu zaczynałem odczuwać jakiś niewielki dyskomfort - przede wszystkim ścięgien w nogach i biodrze oraz niewielkiego bólu kostki. Ponieważ ból nie dotyczył kolana, uznałem że nie ma znaczenia i muszę to rozćwiczyć. 
Podczas Triathlonu w Suszu (który miał być moim triathlonowym debiutem) trafiłem na stoisko Asicsa gdzie zostałem namówiony na przebadanie stopy poprzez Foot ID. Wyniki badania były dość jednoznaczne - pronacja (wtf? przecież wszystko wskazuje że jest dokładnie przeciwnie, tak internet mówił). Dla potwierdzenia tej druzgocącej diagnozy miałem się przebiec boso po suskiej hali sportowej.
- Bardzo mi przykro, ale moim zdaniem maszyna ma rację. Jak chce Pan jeszcze potwierdzić wyniki to zapraszam na wideoanalizę na bieżni...
Przeprowadzona później w Sport-Guru analiza na bieżni wskazała, że Foot ID nie kłamał. Co więcej okazało się, że moje stopy najlepiej układają się właśnie w butach Asics'a. Strzałem w dziesiątkę okazał się model GT-2170. Ostatecznie, po najważniejszych zawodach zeszłego roku (Beko Ełk Triathlon) odwiedziłem świeżo otwarty outlet Asicsa w Factory w Ursusie. Oczywiście wyposażony w koszmarnie brzydkie (czarno-srebrne), ale cholernie wygodne i świetnie oceniane GT-2160. Bóle i dyskomfort w kostkach ustąpiły natychmiast, tempo biegu udało się troche podnieść, a co najważniejsze dyskomfort w biodrze odszedł na zawsze.
Asics Noosa Tri7
Po doświadczeniach z GT-2160 w zasadzie w ciemno kupiłem Asics Noosa Tri7 - buty, w których zakochałem się w momencie gdy je zobaczyłem po raz pierwszy. I - mimo że zakup nie był poprzedzony szczegółową analizą (ani statyczną, ani dynamiczną) to biega się w nich rewelacyjnie... o ile biegam w skarpetkach. Pierwsze bieganie "na boso" zapewniło mi otarcie pięty "do mięsa". Wada buta? Razej zbieg okoliczności. Koszmarny upał, który zapewnił solidne nawilżenie nóg - w tym takżę i stopy - w połączeniu z drobnym piaskiem zgarniętym z leśnej ścieżki którą to postanowiłem się przebiec. Ostry wilgotny piasek w bucie, to tylko proszenie się o problemy. No i je sobie wyprosiłem. Dwa tygodnie w sandałach, bez możliwości założenia jakiegokolwiek buta. Jestem pewien, że to będzie jedyna kontuzja, która będzie się wiązała z tym modelem. W przypadku GT-2160 początki też były bolesne - pierwszy bieg "na boso" też zakończyłem z pęcherzami. Tyle że na spodzie stopy. I tylko jeden raz.

środa, 19 grudnia 2012

Tańce po śniegu.

Trzeci tydzień treningów biegowych z Jackiem Gardenerem uświadomił kilka rzeczy. Po pierwsze, lunch ma gigantyczne znaczenie na to jak się wieczorem biega. Przez dwa ostatnie tygodnie nie miałem aż takich problemów z utrzymaniem tempa, a na pewno nie łapała mnie kolka. Risotto z grzybami w fabrycznej stołówce wydawało się najrozsądniejszą opcją (bo alternatywą był bigos i naleśnik meksykański). Nie był. Ale też więcej nie będzie, bo chyba nie powtórzę już eksperymentu ze stołówką. Po drugie, nie lubię zimy. Nie cierpię zimy, a w szczególności nie lubię śniegu w mieście. Tym bardziej, że moje buty kompletnie nie nadają się na te warunki. Asics GT2160 to naprawdę genialne buty. Dzięki temu, że są kiepsko przewietrzane świetnie nadają się na jesień. Stopę prowadzą tak jak trzeba, a przy okazji są szybkie. Szybsze od adidasów, które udało mi się "rozklepać" wcześniej. Problem w tym, że na kopnym śniegu (z jakim przyszło nam koegzystować) gubią się, a połowa siły włożonej w odbicie idzie w kosmos (a dokładniej w brudzenie łydek). Dość wspomnieć, że najbezpieczniejszą metodą wejścia w zakręt jest... zatrzymanie się, bo w przeciwnym wypadku ryzyko wywinięcia efektownego orła rośnie znacząco.

Drogi Mikołaju, wiem że jest późno, ale naprawdę doceniłbym jakieś fajne trailowe buty z Gore-Texem, które znalazły by się pod choinką. Rozmiar 46. Ze stabilizacją. Z góry dziękuję :).

Tymczasem krystalizuje się plan startowy na następny rok:
24.03 - Półmaraton Warszawski
27.04 - Skandiamaraton Warszawa
18.05 - Skandiamaraton Kraków
08.06 - Skandiamaraton Dąbrowa Górnicza
15.06 - Skandiamaraton Bytów
30.06 - Volvo Triathlon Series Mrągowo (1/4 IM)
20.07 - Beko Elk Triathlon (dystans olimpijski)
02.08 - Tour de Pologne Amatorów Bukovina Spa
11.08 - Herbalife Triathlon Gdynia (1/2 IM)
25.08 - Volvo Triathlon Series Chodzież (1/4 IM)
07.09 - Skandiamaraton Cieszyn
28.09 - Skandiamaraton Rabka
05.10 - Skandiamaraton Kwidzyn
06.10 - Biegnij Warszawo

Z powyższych absolutnie najważniejszym startem jest oczywiście Gdyńska połówka ironmana, pod którą układany będzie cały trening, który w moim przypadku nadal ma postać średnio usystematyzowaną. Uznajmy jednak, że to stadium przejściowe - już za chwilę treningi zyskają bardziej usystematyzowaną i ułożoną formę, bo postanowiłem skorzystać z rad kogoś bardziej doświadczonego ode mnie. Szczegóły - już wkrótce.

wtorek, 18 grudnia 2012

The beginning, czyli po cholerę mi to wszystko?

Po cholerę to wszystko? Mogłem ciągle siedzieć przed telewizorem, obrastać tłuszczem i łapać zadyszkę po truchcie do autobusu. Nic z tego. Po tym jak w 2009 roku po raz pierwszy trafiłem na trasę maratonu MTB (płaska jak stół Białowieża) zaprezentowałem jak bardzo żenujący wynik może uzyskać młody facet. Dość wspomnieć, że na siedemdziesięciu facetów poniżej trzydziestki bylem siedemdziesiąty. Niecały miesiąc później, w Nałęczowie byłem przedostatni. Tyle, że przejechanie 34 kilometrów zajęło mi ponad 3 godziny.

Wkręciłem się, przez 3 lata schudłem 25 kilogramów (nie wiem dokładnie ile, bo nie znam wagi wyjściowej) z ostatnich miejsc klasyfikacji każdych zawodów wspiąłem się gdzieś na połowę tabeli wyników, dwukrotnie zmieniłem rower, a moje ciuchy zmniejszyły się o kilka rozmiarów. Czy to wystarczyło? Nie, bo z okazji 2012 roku wymyśliłem, że skoro pływam (a przecież pływać umiałem), jeżdżę na rowerze i biegam (od grudnia), to przecież triathlon nie będzie dla mnie problemem. W lutym zarejestrowałem się i zapłaciłem za start w Beko Ełk Triathlon na dystansie olimpijskim. Ostatecznie, w 2012 roku oprócz Ełku (gdzie na mecie zameldowałem się po 3 godzinach z małym hakiem) ukończyłem sprint w Suszu (1:26) oraz Habdzin-mana (tym razem 1:36). Za każdym razem wyglądało to identycznie - z wody w polowie stawki, rower niezle po czym wielki łomot podczas biegu... bo biegać po prostu nie umiem.

Beko Ełk Triathlon - przygotowania do startu
Co zaplanowałem na 2013? Zaczynamy w Warszawie półmaratonem. Potem ćwiartka IM, znowu Ełk i najważniejszy start sezonu - Herbalife Triathlon Gdynia. Dodatkowo (jakby było mało cały sezon Skandia Maratonów na górskich, Tour de Pologne Amatorów i pewnie masa innych imprez.
Wszystko po to, żeby sezon zakończyć Maratonem Warszawskim i pewnie znowu Biegnij Warszawo. Podobno ambitnie, ale jeszcze nie zaczęło to do mnie docierać.

I teraz dochodzimy do celu - czyli po cholerę ten blog? Drogi czytelniku, zmartwię Cię. On nie jest dla ciebie. Jest masa blogów treningowych prowadzonych przez doświadczonych zawodników z czołówki (którym ja do pięt nie dorastam i nigdy nie dorosnę), jest masa blogów prowadzonych przez ludzi którzy do pierwszego w życiu triathlonu dopiero się szykują.

Po cholerę więc to wszystko? Potrzebuję motywacji, nakręcenia się i monitorowania realizacji postawionych celów, więc ta cała pisanina jest przede wszystkim dla mnie. Ale będzie mi niezmiernie miło jeśli będziesz śledzić moje postępy w przygotowaniach do startów.

Do Gdyni pozostało 236 dni.