Półmaraton miał być najważniejszą imprezą pierwszej połowy sezonu. Przygotowania zacząłem w grudniu, w międzyczasie zaliczyłem jeden start testowy, jeden start uzupełniający i... dwie infekcje wyłączające z treningu na równy tydzień. Pierwsza (sylwestrowa), rozłożyła mnie dokumentnie. Przez kolejnych parę tygodni walczyłem z kaszlem, pierwsze treningi odbyłem na bieżni mechanicznej, po czym wróciłem na zewnątrz. Biegałem chyba w każdych warunkach - padający śnieg, siąpiący deszcz, trzaskający mróz (no dobra, -10 może nie jest trzaskającym mrozem, ale podczas biegu robi wrażenie), a także kilka dni autentycznej wiosny.
Od początku roku przebiegłem 483 km, przepłynąłem prawie 22 km, na trenażerze wysiedziałem lekko ponad 3 godziny. Koncentracja na bieganiu (i od lutego pływaniu) dała sporo. Waga poszła w dół o 8 kg, wydolność organizmu osiągnęła poziom, którego chyba jeszcze nie notowałem w swoim życiu. A to dopiero początek drogi... Czuję się gotowy. I tym bardziej jestem wściekły, że pogoda postanowiła sobie ze wszystkich nas zakpić. Ciuchy na bieganie w prognozowanych warunkach mam, w lekkim mrozie dłuższe dystanse już biegałem. To nie jest problem. Problem w tym, że nastawiałem się na bieganie w warunkach pięknej wiosny. Takich jakie parę tygodni temu pokazały się w Warszawie. Aż się chciało biegać!
No ale odliczanie czas zacząć. Pakiet startowy odebrany, luźne założenia co do planowanego czasu powzięte. Teraz tylko spróbować to zrealizować...
Czwartek. Dzień -3. Carboloading i regeneracja.
Odpuściłem ostatni trening. Mam silne przeczucie, że jeszcze jeden dzień regeneracji mi się przyda. Poza tym śnieg pada jak głupi, a podstawowa zasada na temat treningu brzmi: "jak masz się zmuszać, to lepiej w ogóle nie idź". Zacząłem napychanie się cukrami - na obiad duża porcja carbonary, na lunch wegetariańskie curry (zastąpiłem tylko czerwoną soczewicę zieloną).
Piątek. Dzień -2. Carboloading, regeneracja i expo.
Na piątek i tak zaplanowany był odpoczynek. Odwiedziłem PKiN, gdzie odebrałem pakiet startowy na półmaraton. Decyzja o wyborze planowanego czasu mogła być tylko jedna. 1:45 pozostaje poza zasięgiem (niestety), spróbuję 1:50. Podobno ambitnie. Na kolację znowu carbonara. W ciągu dnia pasta z ciecierzycy i suszonych pomidorów.
Sobota. Dzień -1. Carboloading, nawadnianie i ostatnie przygotowania.
Na dzisiaj plan przewiduje ostateczny wybór ciuchów, butów i sprzętu do zabrania na bieg. Muszę jeszcze ustalić strategię i logistykę. Niby nic trudnego, wszak ludzie z całej Polski się zjadą na bieg... Problem polega tylko na tym, że najbliższy parking dla zawodników jest... przy Pałacu Kultury. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że bezcenną pomoc w transporcie zapewnią moi rodzice, a pomoc na miejscu lepsza połówka. Bo plan zakłada, że kurtkę zdejmę dosłownie na chwilę przed startem, żeby nie wyziębić organizmu w oczekiwaniu na wystrzał startera.
Marcin Kargol kazał się nawadniać. No to się nawadniam. Od rana poszły już przynajmniej 2 litry napojów przeróżnych w tym butelka gazowanej wody. Omijam herbatę, ale kawy sobie nie odmówiłem.
Czekałem na dzień jutrzejszy jak czterolatek na Mikołaja w Wigilię. Droga auro, bardzo cię serdecznie proszę, nie popsuj mi święta.