wtorek, 29 stycznia 2013

Regeneracja

W zeszłym roku najlepiej na mnie działał cykl 3 tygodni narastającego treningu, po czym jednego tygodnia o mniejszej intensywności. I jeden dzień w tygodniu bez żadnego treningu. W tym roku mam luksus jak nigdy dotąd, bo dni wolne mam dwa. Czasami zastanawiam się, czy dwa dni to nie jest jakaś przesada, bo można z nudów umrzeć. To dni na odpoczynek i regenerację. To dni, kiedy sprzątanie mieszkania, koszenie trawy czy przekopywanie ogródka nie powinno mieć miejsca (nowoczesne poglądy uznają powyższe za trening - zazwyczaj siłowy, aczkolwiek koszenie trawy czy odkurzanie byłbym skłonny zaliczyć do kategorii "marszobieg"). Więc człowiek nieprzydatny w zasadzie może zalec na kanapie, albo iść na saunę. Byle się zbytnio nie przemęczył, bo z regeneracji nici.

Obecny cykl treningowy (to się bodaj mądrze mezocyklami nazywa) zacząłem od wyleczenia infekcji 6 stycznia. I tak oto styczeń wyglądał następująco:

Zielony to bieganie, różowy - spinning i gimnastyka (nie wiem kto układał kolory bo są nie do odróżnienia, ale najwyraźniej mu nie wyszło...), a niebieski pływanie. I z racji, że wczorajsze wybieganie (godzinka z małym haczykiem) powinienem dopisać jeszcze do okresu przedregeneracyjnego... to powyższy wykresik wyjdzie idealnie.

Teraz pora się zregenerować, co niniejszym próbuję robić, ściskając swoje za długie odnóża górne i dolne na niewygodnym fotelu w PolskimBusie z Katowic do Warszawy. I mimo bólu miejsca gdzie plecy straciły już swoją szlachetną nazwę, robie wszystko żeby odpocząć. Tyle że kiepski mi to idzie. Pod tym względem PKP (w tym nawet druga klasa w TLK) jest o wiele, wiele lepsza...