piątek, 1 marca 2013

Podsumowanie lutego

Po pierwsze: "Lepiej być niedotrenowanym niż przetrenowanym (H. Szost)". W lutym - podobnie z resztą jak w styczniu miałem tydzień przerwy na odchorowanie. Na szczęście tym razem obeszło się bez leżenia w łóżku, gorączki i ogólnoustrojowego zgonu, więc dmuchając nos pozwoliłem mięśniom na regenerację.
Liczbowo wygląda to fatalnie: bieg - tylko 148 km (no dobra, w 2012 taki dystans przebiegałem w 4 miesiące, ale w styczniu dałem radę zrobić 180 i też przez tydzień chorowałem!). Na basenie - 15.25km. Czyli jakieś 610 długości. Czyli jakieś 5 razy więcej niż w styczniu (no dobra - tu jest zdecydowany postęp). Na treningi poświęciłem przeszło 21 godzin - o godzinę mniej niż w styczniu. W praktyce, oznacza to, że przeciętnie, dziennie na aktywność poświęciłem 46 minut. Czyli o dwie więcej niż w styczniu.
Fajnie? Oj nie. Run Bo chwali się 46 aktywnościami, blisko 300 km przebiegu i jakimiś chorymi ilościami trenażera i pływania. Kiedy ona to robi? Krasus narzekając na ciągłe przeziębienia w tym samym czasie dał radę przebiec ponad 200 km, a jeszcze do tego nawiązał ognisty romans z niejaką Zuzą z Przasnysza.
W sumie może i dobrze. Niech się przetrenowują, a ja trzymając się słów Szosta podejdę do kluczowych imprez niedotrenowany. I zobaczymy kto na tym lepiej wyjdzie ;).


Po drugie: "Lies, damned lies, and statistics". Liczby to jednak nie wszystko. Liczy się samopoczucie. Chwilę przed atakiem wrednego kataru udało mi się pobić życiówkę na 9,6 km (46 minut - nie wiem jakim cudem), co tylko zmotywowało mnie do pracy. Niestety, pierwszy tydzień po "rekordzie" spędziłem na regeneracji, drugi na leczeniu choroby. Do półmaratonu zostało już niewiele, a ja nadal czuję, że jestem w lesie. Na plus - brak kontuzji i sukces w szybkim zwalczeniu infekcji. To się udało. Na minus - nadal nie przebiegłem dystansu półmaratonu. Kolejne podejście w najbliższą sobotę. 


Po trzecie: "1000 km to taka fajna okrągła liczba, realna dla nas wszystkich" napisał kiedyś znajomy tworząc wyzwanie na endomondo. Dawno to było - zaczęliśmy 1 stycznia 2012 i mieliśmy ukończyć całość przed sylwestrem tego samego roku. Jak się okazało, energii do ścigania się zabrakło wszystkim uczestnikom (przynajmniej jeden - jedna z nich, rodzynek w męskim gronie, pewnie przeczyta te słowa) już w połowie roku. Ja na koniec roku doczłapałem się do 501. km, zostawiając resztę z tyłu. W tej chwili do tysiąca pozostało mi 170 km, które planuję w zrealizować w marcu.


Po czwarte: plan zrzucania kolejnych kilogramów na luty zrealizowany. Jak tak dalej pójdzie, latem przyjdzie mi wymieniać garderobę. Teoretycznie w którymś momencie organizm powinien zacząć opierać się przed wypalaniem kolejnych kilogramów tłuszczu. Mój organizm najwyraźniej zapomniał o tej całkiem zdroworozsądkowej zasadzie, co może oznaczać że mimo zrzucenia już w tym roku całkiem sporej masy... nadal mam meganadwagę. Pytanie gdzie jest rozsądna granica dla faceta o wzroście 185 cm. 80 kg? 75 kg?