Czemu tak drążę temat? Bo po wspólnych 50 km w trudzie znoju, smrodzie i brudzie pitstopu (dętka), walki z wiatrem i uczenia "kolegi" pętelek dookoła Konstancina udaliśmy się w stronę Józefosławia z planem - on do domu do Mysiadła, a ja Puławską przez Ursynów do Lemingradu. Wedle instrukcji miałem jechać przed siebie do Puławskiej, a on skręci jakimś skrótem do domu. Skrót przegadaliśmy, więc miał dojechać ze mną do Puławskiej. Niedoczekanie moje.
- Wiesz co... Ja tu mam skrót, będę leciał oszczędzę z kilometr. Zapomniałem o nim...Ta jasne. Skrót. Pewnie. Nie wiedziałem tego jeszcze wtedy, ale właśnie zostałem doprowadzony do przepaści. Rozstaliśmy się w miejscu w którym byłem po raz pierwszy w życiu, wiedziałem że mam jechać na wprost. No to pojechałem. 200 metrów dalej zobaczyłem to:
- No OK, do zobaczenia. Dzięki za jazdę.
Tak, dobrze widzicie. Kolega Krasus postanowił utopić. Moją szosę i prawdopodobnie przy okazji mnie, bo nie sprawdzałem jak głębokie jest to jezioro... Stary, nie starczy Ci, że mój rower strzyka jak kolana polskiego emeryta i musisz mu dokładać?
A na serio: trzeba by to powtórzyć :).
Triathlon Projekt na Facebooku:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz