poniedziałek, 10 czerwca 2013

Otwarta zakładka Kuźni Triathlonu

O Kuźni Triathlonu dowiedziałem się przypadkiem. Ot, wyskoczyła mi reklama na fejsbuku, kliknąłem "lubię to!", zacząłem śledzić ich poczynania i sukcesy. A że chwalą się nimi w ilości wręcz nieprzyzwoitej, to mój poziom zaciekawienia rósł. Na pełną opiekę trenerską mnie nie stać (inna sprawa, że prawdopodobnie nie nadaję się na zawodnika "kompleksowo hodowanego"), ale z różnych otwartych (i najlepiej darmowych) form treningu chętnie korzystam. Może dla towarzystwa, może dla podejrzenia ludzi bardziej doświadczonych, a może po prostu dla pewnej odmiany. Stąd też, nie zastanawiałem się zbyt długo, gdy dostałem zaproszenie na "Otwartą zakładkę Kuźni Triathlonu: Rower + Bieg na Młocinach".

Start w niedzielę, o godzinie 8:45, dzień po zawodach MTB w Dąbrowie Górniczej, gdzie zażywaliśmy kąpieli błotnych i próbowaliśmy zabić nasze rowery górskie, oznaczał że zerwanie się z łóżka będzie największym wyzwaniem tego dnia. I tak faktycznie było. Budzika o 6 rano nie pamiętam. Budzik o 6:30 usłyszałem chyba tylko dlatego, że oberwałem od lepszej połowy łokciem po plecach. Ale warto było, bo okazało się że dopisały dwie rzeczy: pogoda i frekwencja.

Na starcie stawiło się 40 osób, reprezentujących każdy możliwy poziom wytrenowania i sprzętu (od czasowego Treka, po oldskulową kolarkę, o której można powiedzieć tylko, że była w kolorze zielony metallic). Założenia były proste - jedziemy 62 km w peletonie utrzymując prędkość ok 30 km/h, czyli nic trudnego. Z resztą - i tak planowałem sponiewierać się na części biegowej, więc lekkie tempo na rowerze było mi bardzo na rękę. Średnie tętno na poziomie 125 bpm przez bite dwie godziny oznaczało jedno: fajną rozgrzewkę, w miłym towarzystwie, na świetnej krajoznawczej trasie.

I byłoby pięknie, gdyby nie oberwanie chmury, które zepsuło nam jazdę od czterdziestego kilometra. Po tym jak na rondzie w Czosnowie dwóch uczestników treningu wysypało się z klasą Wigginsa na tegorocznym Giro nastroje jakby opadły. Grupa główna przyspieszyła, cały peleton rozjechał się, a niedobitki zostały gdzieś bez opieki z tyłu. Ostatecznie przez Łomianki wracaliśmy w trójkę z parominutową stratą do grupy głównej.

Podczas części biegowej organizatorzy uraczyli nas kilkoma kolejnymi atrakcjami. Po pierwsze - rewelacyjnym bufetem (woda, woda z cytryną i miodem, vitargo i coca-cola) oraz nadzorowanym boksem na rowery. Trzyipółkilometrowa trasa nie zaskoczyła niczym (na niej organizowane jest GP Warszawy), miłym akcentem był natomiast bufet, na którym na mecie oprócz napojów pojawiły się jeszcze owoce (pomarańcze i banany) oraz batoniki energetyczne samodzielnej roboty. Rewelacja! Bieg miał być mocny (z resztą plan i tak zakładał 10 km OWBII) więc strzeliłem szybkie 10 km w 51 minut i zabrałem się za konsumpcję. Batoniki świetne, atmosfera naprawdę fajna, towarzystwo bardzo pozytywne. Szkoda tylko, że ten nieszczęsny deszcz rozjechaliśmy się, a przez to straciliśmy trochę towarzyską część "pomiędzy" treningiem kolarskim i biegowym.

A potem i tak przyszła burza i zalała wszelkie ślady naszej bytności na młocińskim uroczysku... Cholera, chyba będę woził ze sobą piankę w samochodzie. Ot tak na wszelki wypadek...



foto: Kuźnia Triathlonu & instagram oraz Basen Toruński w Warszawie

Triathlon Projekt na Facebooku:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz