Na biegu udało się parę rzeczy - w końcu udało mi się ustabilizować tempo. Negative splits to jeszcze nie jest, ale wychodzi na to, że jestem blisko. Gdyby jeszcze udało się zafiniszować jak trzeba... bo ostatnie 900 metrów w tempie 4:21 (a finiszowałem w tempie 3:15) to jak widziałem po konkurentach na mecie zbyt wolno, zdecydowanie zbyt wolno... Za to możliwość skosztowania prawdziwego jabola na dzikim bufecie, który rozstawiło sobie przy trasie dwóch panów o nieco menelskim wyglądzie była bezcenna. Znaczy może by była gdybym skorzystał, ale odwagi zabrakło...
Ale nie ma tego złego. 22:37 to nowy rekord na "załóżmy" piatkę i będzie poprawiany na "Bemowskim Biegu Przyjaźni". Ten przynajmniej jest płaski, bezwietrzny i certyfikowany. Nikt się nie przyczepi :). Nie zmienia to faktu, że na mecie pojawiłem się 133 na 589 startujących i 48 w kategorii wiekowej. Nieźle? Z mojego punktu widzenia jest to wynik przynajmniej satysfakcjonujący. Szczególnie, że dziać to się miało w niedzielę w Siedlcach na finale Zalew Cup.
W niedzielę zbierało się na deszcz. Prognoza pogody co prawda zapowiadała, że o 17 chmury nad Siedlcami nagle znikną i wyjdzie słońce. Nie zniknęły, a co gorsza na pół godziny przed rozpoczęciem zawodów rozpadało się na dobre. Zakładanie pianki w deszczu to niezły wyczyn, a zakładanie mokrej pianki w deszczu kończy się mniej więcej tak:
Ręka nie chce przejść, pianka śliska na zewnątrz, szorstka w środku, a uśmiech tylko dla niepoznaki. No ale cóż - popłynąć trzeba.
100 metrów - w końcu się rozpycham
Na pierwszej edycji 100 metrów zajęło mi 01:50. Na drugiej już tylko 01:31 (luźniej było, poza tym trochę się już zacząłem rozpychać). Trzecia edycja to już 01:26. Po prostu przestałem się przejmować i płynąłem przed siebie. Można? Można.
200 metrów - pralka razy dwa
Pierwsze 100 metrów to znowu walka na łokcie i pięty (pierwsza pętla) i wariacki sprint na drugiej. W pierwszej edycji miesiąc temu ten dystans zajął mi 04:11. Nie mam pojęcia czemu tak długo, bo na drugiej poszedłem na 03:50, a wczoraj podbiłem ten wynik na 03:34. I umówmy się, to wszystko na dystansie 230 metrów.
400 metrów - długa pętla
To jest fajny dystans. Stawka rozpływa się w miarę już do pierwszej boi, po nawrocie do mety jest już kompletny luz i można iść swoim tempem. W pierwszej edycji oznaczało to dla mnie 07:31. Edycja druga - 07:24. A wczoraj? 07:22. Mimo fatalnej pogody, zimnej wody i ogólnego rozmemłania nadal jest rozwój!
1000 metrów - oszk**wa
Początek jak na 400. Mam wrażenie że się nie spieszymy. Na drugiej rundzie łapię Ewke Skolimowską, którą próbuję dogonić od pierwszych zawodów w tegorocznym cyklu. Wyprzedzam. Nie odpuszczę. Od trzeciej rundy zaczynam dublować. Wychodzę po czwartej rundzie, pytam czy to już ostatnia, Darek krzyczy, że jestem ósmy. Co? Ósmy? No to OGIEŃ! Pilnuję nawigacji (zygzaki na ostatnich rundach tysiąca zabiły mi wynik tydzień), rytmu i napieram. Do wody wchodzę kawałek za Pawłem Zapałowskim, odrabiam straty, kogoś wyprzedzam. Pilnuję Pawła. Na ostatnią prostą wlatujemy w kolejności Zapałowski, Matwiejczuk i ja. Nadrobiłem na dystansie tyle, że jestem o jedną długość ciała za nim i planuję przyspieszyć. Uruchamiam nogi ruszam w pogoń i... skurcz. Kurwa! Kilka kopnięć do żabki sprawia że skurcz odpuszcza, ale oznacza to tylko tyle, że nie dogonię, muszę oszczędzić. Do ostatnich metrów ścigamy się Kubą Matwiejczukiem. Wygrywam o dwie sekundy. Jestem... szósty, a wśród facetów piąty.
Na pierwszej edycji było 20:20. Tydzień temu 20:08. Tym razem - 19:22. W równy miesiąc poprawa o blisko minutę. Możecie gratulować. W klasyfikacji generalnej łączonej jestem siódmy i z równą setką punktów widzę, że wiele więcej bym nie ugrał. Może za rok...
No właśnie. Za rok może ja będę tak swiętował:
Wszystkie zdjęcia: Darek Sikorski
Na zdjęciach z biegu nie znalazłem siebie, więc nie linkuję :).
Przypominam o konkursie: A ja triathlon widzę tak...
Weź udział i wygraj stówkę od Sport Guru
Triathlon Projekt na Facebooku:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz